02-05-2012 16:44
(KBK#1) Eurocon 2k, czyli pierwszy konwent kota
W działach: Karnawał Blogowo-Konwentowy, Konwenty | Odsłony: 8Zmotywowany inicjatywą Karnawału Blogowo-Konwentowego, którą rozpoczęła Jade postanowiłem napisać co nieco na temat swojego pierwszego konwentu. Niestety, identyfikator z tegoż konwentu zaginął gdzieś w pomroku dziejów, tudzież czeluściach kociego kredensu-graciarni*. Znalazł się za to informator** "kieszonkowy" (nie miałem niestety tak dużych kieszeni, stąd jego opłakany stan), którego zdjęcie ilustruje ten wpis. Nostalgiczne i alergiczne skutki tychże poszukiwań nie zdołały mnie jednak powstrzymać od spisania tego, co pamiętam z Euroconu, Polconu i Baltconu w jednym, noszącym umiarkowanie chwytliwą nazwę "Tricity 2000".
Konwent odbywał się w dniach od drugiego do szóstego sierpnia 2000 roku w Gdyni, na terenie Teatru Muzycznego, Hotelu Gdynia, oraz akademika przy ul. Sędzickiego. Był to jeden z nielicznych wówczas konwentów, które nie zapewniały darmowych miejsc noclegowych uczestnikom, którzy poza mogli korzystać z dobrodziejstw akademików i hoteli - o ile było ich na to stać. Ja niestety dojeżdżałem - co teraz przypominam sobie ze zgrozą - SKMkami, powracając późnonocnymi autobusami do Pruszcza Gdańskiego, gdzie nocowałem u Siostry.
Moje wspomnienia z tegoż konwentu są zaskakująco (przynajmniej dla mnie) wyraźne i pełne. Mimo, iż był to mój pierwszy konwent, zdołałem doskonale wczuć się w konwentową atmosferę, znajdując niezwykle sympatyczną grupę ludzi i trzymając się ich mocno. Dzięki temu, mimo iż nie był to najlepszy konwent, bawiłem się świetnie, stąd pozdrawiam wszystkich członków tejże grupy serdecznie, czy mnie pamiętają, czy nie. :)
Ocenę "nie najlepszego konwentu" Eurocon 2k otrzymuje ode mnie z wielu powodów. Przede wszystkim, dyskryminujące wejściówki 'dla graczy' w zaporowej cenie jakichś 80 złotych (~40 złoty mniej, niż "zwykłe"), które tak naprawdę uprawniały chyba tylko do korzystania z games roomu i otwartych punktów programu. Na szczęście nikt nie sprawdzał jaką wejściówką się posługiwałem, stąd miałem okazję obejrzeć całkiem znośny wycinek konwentu, włącznie z punktami niedostępnymi dla 'graczy'. A było ich sporo, chociaż z dzisiejszym chociażby Pyrkonem nie ma go co porównywać. Pamiętam całkiem dobrze projekcję świeżego i efektownego "Starship Troopers", słynne spotkanie z Sapkowskim, na którym przeszedł on płynnie na angielski, kiedy tłumacze zignorowali gości zagranicznych, oraz kilka pomniejszych punkcików, jak spotkanie z redakcją Magii i Miecza, czy całonocne sieciowe rozgrywki w Diablo 2.
Były też mniej programowe atrakcje, jak np. ploteczki na temat Sapkowskiego***, sam Sapkowski proszący nas o ogień w trakcie sesji, jeżdżenie windą w tą i z powrotem, czy pobliska plaża...
Nie zabrakło także i LARPów - było ich zatrzęsienie, ale ja dzięki moim nowym towarzyszom konwentowym wybrałem się na jeden z nich. A była nim sławetna 'obora w Gdyni', czyli mhrroczna i cierpiętnicza lokalna odsłona PLBNowo-peśmowego wampirzego szaleństwa. Gdzieś tam w tle toczyły się przepychanki brujah, tremere, ventrue i trzymisiów (oraz kręcił się demon i anioł), podczas gdy ja (w roli Nadwrażliwego pariasa) radośnie dołączyłem do garstki Torreadorów, którzy postanowili pogodzić wszystkich za pomocą idealnego dzieła sztuki. Plan ten mógłby mieć nawet jakieś szanse powodzenia, gdyby nie fakt, iż wśród tychże Torreadorów byli i Malkavianie i Giovanni, ale samych Torreadorów bodajże tylko dwoje. Najbardziej zapadła mi w pamięć rola SirSharka, który jako 'diabeł' (w rzeczywistości... tak, Malkavianin oczywiście) wędrował pośród mhrocznych wampirów i skupywał dusze. Drugim zabawnym elementem był fakt, iż wszystkie większe frakcje próbowały moją postać wykorzystać do własnych celów, oferując protekcję i patronat. Tak, trzymisie też, włącznie z tym Zulo, który blokował schody w pewnym momencie. Było wesoło i sympatycznie, na koniec księżna-diabolistka zaliczyła zgon, a ja miałem szczęście nie wiedzieć do końca co się dzieje i nie zrazić się zupełnie do LARPów i WoDu. Po raz kolejny dzięki sympatycznym i rozsądnym ludziom, którzy potrafili sami zorganizować sobie zabawę.
Jako młodego i mocno nawiedzonego gracza interesowało mnie najbardziej granie w eRPeGi oczywiście. I miałem ku temu dwie wyśmienite okazje. Była nie-cierpiętnicza, wesoła i przyjazna graczowi sesja Wampira: Maskarady, której prawdopodobnie zawdzięczam swoje małomroczne podejście do WoDu (i do używania Sprzymierzeńców i schronień na sesjach). A także rewelacyjna sesja Legendy Pięciu Kręgów, która wówczas była bardzo świeżym i mało znanym w Polsce systemem. Sesję kończyliśmy późną nocą w jednym z akademików, a ja zdołałem w pięknym stylu przez sen prawie uratować honor i zadki drużyny, po czym zasnąć z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. :)
Ogólne wrażenia z konwentu mogę zwięźle podsumować w typowo recenzencki sposób.
Ludzie: 10/10
Organizacja: 3/10
Lokalizacja: 3/10
Program: 5/10
* Stanowiącego obecnie terytorium najstraszliwszego wroga jakiego można sobie wyobrazić - roztoczy kurzu domowego. *apsik*
** Nie znalazłem niestety erraty do programu, ani erraty do tejże erraty - tak, to z tego konwentu pochodzi mem związany z 'erratą do erraty'.
*** Ponoć ochrona konwentu miała przechwytywać jego drinki, żeby się nie upił. Pisarz z wiedźminskim wdziękiem wymanewrował ich, stawiając się już pod wpływem...